piątek, 26 czerwca 2009

Michael Jackson (1958 - 2009)


Nie mam słów... Król muzyki pop i r'n'b, niesamowity tancerz i choreograf, symbol epoki lat 80., prawdziwa legenda naszych czasów, nie żyje. Można było się tego spodziewać, ponieważ od kilku lat wyglądał fatalnie, ale jego śmierć dla wielu była prawdziwym szokiem.

Jeszcze wczoraj myślałem głównie o Farrah Fawcett, gwieździe serialu 'Aniołki Charliego', która zmarła na raka w wieku 62 lat. Pierwszy post o śmierci Michaela przeczytałem na forum Barçy przed godziną 24. Uznałem go za głupi dowcip, więc uczyłem się dalej, ale po paru minutach coś mnie tknęło i zacząłem sprawdzać portale informacyjne. Onet, Wirtualna Polska, Gazeta.pl - masa sprzecznych informacji na temat stanu zdrowia króla popu. Żyje, ale jest w ciężkim stanie... Nie żyje... Dopiero około godziny 1 media zaczęły potwierdzać tę smutną nowinę.

Nie będę ukrywał, że nie należałem do wielkich fanów twórczości Michaela Jacksona, jednak doceniam go, bo artystą był wybitnym. Tworzył wielką muzykę, która była symbolem lat 80., poza nielicznymi wyjątkami bardzo złymi dla muzyki. Stworzył historię. Jednocześnie był bardzo nieszczęśliwym człowiekiem. Znakomicie rozumiem jego oddanych fanów, łącząc się z nimi w bólu. Niestety, na portalach zaroiło się od wirtualnych świeczek, miast, które rzekomo opłakują Michaela. Jak zawsze przy okazji śmierci znanej osoby. Oczywiście irytuje mnie niemożebnie ta internetowa żałoba 14 - letnich dzieci, które chcą budować 'pokolenie MJ', a piosenki Michaela Jacksona znają z mp3 i, jak znam życie, nie kupiły ani jednej jego płyty.

Bo prawda jest taka, że 'Pokolenie MJ' mogą co najwyżej tworzyć osoby urodzone w latach 80 i wczesnych 90., które wychowały się na jego muzyce. Pamiętam, jak w wieku lat 5, mama po raz pierwszy puściła mi na gramofonie 'Thrillera' (płyta była przemycona z Holandii). Do dziś mamy w domu także wydany na winylu singiel 'Say, Say, Say', nagrany z Paulem McCartneyem. Współpraca z eks - Beatlesem niestety zakończyła się w dużej mierze z winy Michaela Jacksona, nad czym ubolewam, bo oprócz wymienionego wyżej 'Say, Say, Say' stworzyli jeszcze świetną piosenkę 'The Girl Is Mine' i mogli stworzyć wiele więcej. Potem nadszedł 'Bad' i 'Dangerous'. Szczególnie utkwił mi w pamięci teledysk do 'Black Or White', w którym pojawili się także John Goodman i Macaulay Culkin (ci, co nie pamiętają, odtwórca tytułowej roli w filmach 'Kevin sam w domu' i 'Kevin sam w Nowym Jorku'). Do dziś pamiętam też film muzyczny 'Moonwalk', w którym, oprócz Michaela, zagrali także zdobywca Oscara Joe Pesci oraz syn Johna Lennona i Yoko Ono, Sean.

Do wczesnych lat podstawówki byłem jego wielbicielem. Później trochę to osłabło na rzecz Queen. Pamiętam zresztą, że kiedy odkrywałem ten zespół, zmarł Freddie Mercury, a wkrótce potem miał miejsce słynny koncert na Wembley, który w całości obejrzałem dopiero niedawno na DVD.

Zainteresowanie Michaelem powróciło, kiedy zacząłem uczyć się tańczyć. Czyli dwa lata temu. Zacząłem zwracać uwagę na choreografię Billie Jean, Thrillera, czy Smooth Criminal. Zacząłem nawet ściągać kawałki Jackson's Five - zespołu, o którym nie miałem wcześniej większego pojęcia.

Chyba wszyscy zgodzimy się, że wczoraj skończyła się pewna era w historii muzyki i kultury popularnej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz