piątek, 28 maja 2010

Wspomnienie - Maciej Kozłowski (1957 - 2010)


Początek roku 2010 nie zwiastował tych wszystkich nieszczęść, które na nas spadną. Najpierw katastrofa w Smoleńsku, w której straciliśmy Prezydenta, Pierwszą Damę, dowództwo Wojska Polskiego, prezesa NBP i wielu wartościowych ludzi. Teraz powódź, która spowodowała znaczne zniszczenia na południu Polski. Ten wpis będzie poświęcony jednak zupełnie komu innemu. Jednemu z moich ulubionych aktorów, wspaniałemu człowiekowi.

Film to jedna z moich pasji. Macieja Kozłowskiego znałem z takich filmów jak "Kingsajz", "Lista Schindlera", "Psy", "Nic Śmiesznego", "Kiler", czy chociażby "Ogniem i Mieczem". Był aktorem znanych z ról drugoplanowych, jednak utkwił mi szczególnie w pamięci ze względu na głos i role czarnych charakterów.
Był wrzesień 2008 r. Przed kilkoma dniami rozpocząłem nową pracę. Byłem sprzedawcą win w jednej z warszawskich restauracji przy Nowym Świecie. Właściciele wspominali, że lokal odwiedza wiele ciekawych postaci. Pan Maciek pojawiał się często - przychodził na lunch, na kawę, obejrzeć mecz; jak się okazało, był dobrym przyjacielem właścicieli. Któregoś dnia wychodziłem późnym wieczorem. Pożegnałem się z szefem. I wtedy Maciej Kozłowski spojrzał na mnie. "Kiedy gra Barcelona?", spytał. Nie posiadałem się ze zdziwienia. "W sobotę, o 20.", odpowiedziałem. "Dzięki", usłyszałem w odpowiedzi.
Od tej pory często rozmawialiśmy. O piłce nożnej, o filmie... To od Niego dowiedziałem się o tym, że wkrótce ukaże się "Generał Nil" - film poświęcony postaci Augusta Emila Fieldorfa. Któregoś razu przyznałem, że szczególnie zapadła mi w pamięć kwestia wypowiadana przez Krzywonosa w "Ogniem i Mieczem" - "Tatarczuk zdradnik i Barabasz zdradnik. Na smert'". Pan Maciek zaśmiał się serdecznie. Widziałem, że nie spodziewał się tego po 24 - latku. Pamiętam, jak wspomniałem że mama chciała mnie nauczyć niemieckiego, ale nie bardzo się to udało. Pocieszył mnie, że rodzice nie powinni być nauczycielami dla swoich dzieci, bo to po prostu nie wychodzi. W restauracji była książka kucharska, którą przetłumaczyłem z niemieckiego. Gdy Mu ją pokazano, powiedział: "Michał, zadziwiasz mnie coraz bardziej". Ale chyba najmilsza była niedziela, 14 grudnia 2008 r. Dzień po tym, jak Barcelona pokonała 2-0 Real Madryt na Camp Nou. Byłem wtedy w restauracji. Pan Maciek przyszedł na obiad około godziny trzeciej po południu i na mój widok zawołał radośnie: "Madrid, cabrón, saluda al campeón!"
Dokładnie nie pamiętam, ale to chyba wtedy widzieliśmy się po raz ostatni. O Jego chorobie dowiedziałem się przypadkowo, z mediów. Z pracy odszedłem z początkiem roku 2009. Potem widywałem pana Maćka tylko na ekranie. Pamiętam świetnie jego występ u Tomasza Lisa, kiedy mówił o walce z chorobą. Nie spodziewałem się takiego końca. Wiadomość o jego śmierci dotarła do mnie, gdy byłem na uczelni. To był szok. Nie mogłem uwierzyć, póki tydzień później nie stałem na Powązkach w chłodny, majowy dzień. Tomasz Karolak wraz z Tomaszem Ziółkowskim nieśli zdjęcie pana Maćka. W kondukcie szli Wiktor Zborowski, Artur Żmijewski, Jan Englert, Marian Opania, aktorzy z serialu "M jak Miłość". Salwa honorowa. Złożenie do grobu - miało nastąpić przy dźwiękach 'Stairway to Heaven' z repertuaru Led Zeppelin, ale z głośników popłynęło 'Whole Lotta Love'. Taki drobny żart?
Odszedł wspaniały człowiek, zawsze miły i skromny. Jakże inny od kreowanych przez niego postaci.
Niech spoczywa w spokoju.