wtorek, 23 czerwca 2009
Copa, Liga, Champions!
FC Barcelona - znana w Polsce jako Duma Katalonii. Więcej, niż klub. Co o nim wiemy?
Założył go Szwajcar, Hans Gamper, w 1899 r. Z czasem stał się jednym z symboli katalońskiej tożsamości. Bo Katalończycy są narodem. I to narodem z piękną, ponad 1000 letnią historią. Ale o tym kiedy indziej.
W 1939 r. skończyła się hiszpańska wojna domowa, a autorytarne rządy objął, dzięki pomocy Hitlera i Mussoliniego, generał Francisco Franco. Zakazano nauki katalońskiego w szkołach, używania tego języka w liturgii, a nawet posługiwania się nim na ulicy. Gazety po katalońsku znikały, książki w tym języku były palone. Setki Katalończyków wysłano do obozu w Mauthausen. Na skutek współpracy Hiszpanii z III Rzeszą w Paryży został aresztowany przez Gestapo prezydent rządu katalońskiego, Lluis Companys. Po krótkim procesie został skazany na śmierć i rozstrzelany.
Stadion Barçy był pewnego rodzaju oazą wolności. Na meczach rozmawiano po katalońsku. Dziś wielu kibiców wywiesza na stadionie flagi Katalonii (zdjęcie). Sam klub jest własnością socios - członków - akcjonariuszy, którzy decydują o wyborze prezesa, o wysokości składek, nawet o takich sprawach, jak to, czy na koszulkach w barwach blaugrana, będą umieszczone reklamy. Barça obecnie nosi na koszulkach logo Unicefu i przeznacza na rzecz tej agendy ONZ część swoich dochodów.
Tylko ten, kto przyjedzie do Barcelony, zrozumie dlaczego jest to 'więcej, niż klub'. Solidarność, tolerancja, jedność - tymi zasadami kieruje się Duma Katalonii. Słowa hymnu brzmią: 'Jesteśmy ludźmi Barçy, nieważne skąd pochodzimy, czy z południa czy z północy, teraz stanowimy jedność, łączy nas jedna flaga'.
Mecze Barcelony zacząłem oglądać 10 lat temu. Czyli w trudnych czasach. Jednak ofensywny styl gry przekonał mnie do tej drużyny. Następnie poznałem piękną historię klubu, zacząłem spotykać innych maniaków Barçy... aż w 2006 r., dokładnie 24 kwietnia, na około trzy tygodnie przed zwycięstwem FCB w rozgrywkach Ligi Mistrzów, wykupiłem karnet socio, członka klubu.
Słynna Barça będzie w tym roku obchodziła 110 urodziny. Jednak powodów do świętowania było w sezonie 2008/09 kilka. Zaczęło się 13 grudnia 2008 r., kiedy to piłkarze prowadzeni przez Josepa Guardioli na Camp Nou pokonali Real Madryt 2-0. Wszystko, na co było stać Królewskich tego wieczoru, to ultradefensywna gra i brutalne faule na młodocianym gwiazdorze Barçy, Leo Messim.
Podobnie jak na Camp Nou faworytem w Gran Derbi jest Barça, tak samo na stadionie Santiago Bernabeu większe szanse na zwycięstwo w bezpośredniej konfrontacji obu klubów jest Real Madryt. 2 maja 2009 r. obie drużyny zmierzyły się w stolicy Hiszpanii. I to Królewscy pierwsi zdobyli gola. W 14. minucie prowadzenie objął bardzo utalentowany napastnik, Gonzalo Higuain, jednak odpowiedź przyszła już 4 minuty później - podanie Leo Messiego, błąd defensywy Realu i Thierry Henry posłał piłkę do siatki obok bezradnego Ikera Casillasa. Ale to nie koniec - w 20 minucie z rzutu wolnego bramkę dla Barcelony strzelił z główki kapitan Dumy Katalonii, Carles Puyol. Po kilku próbach pokonania bramkarza Realu, w 35 minucie Leo Messi zdobywa gola na 3-1, po tym, jak koncertowo skompromitował się defensywny pomocnik Królewskich, Lass.
Barcelona dzieliła i rządziła na boisku. Bramka Sergio Ramosa z wątpliwego rzutu wolnego zapewne obudziła nadzieje kibiców Realu Madryt na korzystny wynik. Niestety, zaledwie minutę później nastąpił kontratak Barçy i Henry po raz kolejny tego wieczoru ośmieszył Sergio Ramosa i Casillasa. 4-2! Kiedy swojego drugiego gola w meczu zdobył Messi, wiadomo było, że Barcelona tego meczu przegrać nie może. A kiedy w 83 minucie po podaniu Samuela Eto'o obrońca Dumy Katalonii, Gerard Pique, ustalił wynik na 6-2, kibice Realu zaczęli masowo wychodzić ze stadionu.
Odwieczny wróg został upokorzony, jak nigdy przedtem. Wypowiedzi prezesa Realu Vicente Boludy o tym, że jego drużyna z pewnością wygra rozgrywki Primera División, stały się przedmiotem kpin. Król był tylko jeden - i była nim Barça.
Cztery dni później Barcelona walczyła o finał Ligi Mistrzów. Tym razem przyszło się jej zmierzyć z Chelsea. Spotkanie na Camp Nou zakończyło się bezbramkowym remisem, więc wszystko miało rozstrzygnąć się w Londynie, na stadionie Stamford Bridge. Jednak podopiecznym Guardioli długo się nie wiodło. Pierwsi stracili bramkę. Piękny gol Essiena z dystansu i 1-0. Do końca pierwszej połowy Barcelona grała słabo. Chelsea zamknęła się na własnej połowie i broniła wyniku. I to zgubiło piłkarzy Guusa Hiddinka. Kiedy mecz zbliżał się ku końcowi, a kibice w niebieskich koszulkach patrzyli w oczy norweskiemu sędziemu, już w doliczonym czasie gry Dani Alves popędził prawą stroną, zagrał piłkę w pole karne, Eto'o niedokładnie podał do Messiego, Messi do obecnego przed polem karnym Andresa Iniesty, po czym ten młody pomocnik reprezentacji Hiszpanii oddał pierwszy w meczu strzał na bramkę Petra Cecha. Pierwszy celny strzał Barçy. Piłka zatrzepotała w siatce. 1-1 i dzięki bramce strzelonej na wyjeździe to Barcelona cieszyła się ze zwycięstwa. A my - kibice, oglądający mecz w warszawskim lokalu, płakaliśmy z radości. Bo Barcelona miała dużo szczęścia. Bo arbiter miał prawo odgwizdać co najmniej jeden rzut karny dla Chelsea. Jednak w pierwszym meczu na Camp Nou niemiecki sędzia parokrotnie pomylił się na niekorzyść Barcelony. Więc krzyki i płacze jakże przeciętnego piłkarza z Wybrzeża Kości Słoniowej na niewiele się zdały.
13 maja Barcelona pokonała w finale Pucharu Hiszpanii Athletic Bilbao i zdobyła pierwsze w tym sezonie trofeum. Mecz ten oglądałem w jednym z barcelońskich barów, wraz z kilkoma polskimi kibicami. Nasz stolik był najgłośniejszy - bezbłędnie intonowaliśmy przyśpiewki po hiszpańsku i katalońsku, a obecni w barze Katalończycy nam wtórowali. Nie mogli uwierzyć, że jesteśmy z Polski! 'Jak to? A skąd umiecie te przyśpiewki?', pytał mnie 20 - letni Sergi. 'No cóż... u nas też jest internet', odpowiedziałem z rozbrajającą szczerością, po czym wszyscy ruszyliśmy na miasto, aby strumieniami katalońskiego wina musującego cava opić pierwsze trofuem naszej ukochanej drużyny. Widzieliśmy powiewające flagi, wiwatujące tłumy i ludzi kąpiących się w Font De Canaletes na słynnym deptaku La Rambla. Trzy dni później Barça miała już drugie trofeum - tym razem Mistrzostwo Ligi, więc po raz kolejny całe miasto szalało. A 27 maja na Stadio Olimpico w Rzymie Katalończycy pokonali Manchester United 2-0 i potrójna korona stała się faktem. Pierwsza w historii klubu i pierwsza w historii hiszpańskiej piłki.
W tym sezonie na Barcelonę nie było mocnych. 6 maja 2008 Josep Guardiola, legendarny piłkarz Barçy i reprezentacji Hiszpanii, został po raz trzeci ojcem. Tego samego dnia dowiedział się, że został wybrany przez zarząd do poprowadzenia drużyny do sukcesów. Drużyny, która od dwóch lat nie zdobyła żadnego trofeum. Niewielu wierzyło, że Guardiola, prowadzący uprzednio drużynę juniorów Barcelony, podoła temu wyzwaniu. Tymczasem trener zaprowadził w szatni nowe porządki: bez ogródek stwierdził, że nie widzi miejsca dla Ronaldinho, Deco i Eto'o. Dwaj pierwsi gwiazdorzy musieli opuścić Barcelonę. Samuel Eto'o w tym sezonie zdobył 30 bramek w lidze, a jego gol w finale Ligi Mistrzów walnie przyczynił się do zdobycia tego trofeum. Leo Messi w finale przyćmił Cristiano Ronaldo - zniewieściały Portugalczyk ograniczył się do symulowania fauli i strojenia min. Wrócił dawny Thierry Henry - mistrz Europy i świata. W środku pola dzielili i rządzili Xavi i Iniesta. Obroną dowodzili Puyol i Pique, a na bramki strzegł bacznie Valdes.
Chciałbym dożyć drugiego takiego sezonu. Oby było to możliwe.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz