wtorek, 21 lipca 2009

Trójmiasto (03.07 - 06.07) - czyli Podróże Guliwera - część I

Witam ponownie i z góry przepraszam drogich Czytelników (ktoś to w ogóle czyta?;P) za dłuższą, niezapowiedzianą przerwę, spowodowaną wojażami.

3 lipca, z samego rana, ruszyliśmy (Kamila i ja) do Trójmiasta. Cel? Heineken OpenEr Festival, odbywający się na lotnisku Babie Doły w Gdyni. O 7:30 weszliśmy, a raczej wtłoczyliśmy się do pociągu o nazwie 'Słoneczny' relacji Warszawa Zachodnia - Gdynia Główna. Oczywiście nie tylko nas skusiła niska cena (18 PLN w jedną stronę), w związku z tym postanowiliśmy wsiąść na Dworcu Zachodnim. Decyzja ta okazała się jak najbardziej trafioną - gdybyśmy wsiedli na Dworcu Centralnym, o miejscach siedzących moglibyśmy zapomnieć.

Siedmiogodzinna podróż upłynęła spokojnie. Do okolic Nasielska towarzyszyli nam szanowni panowie menele (zastanawialiśmy się z Kamilą czy nie jadą oni na OpenEra, ale zgodnie stwierdziliśmy, że chyba tylko nazwa 'Heineken' nie była im obca, jednak ten trunek jest dla nich zdecydowanie zbyt szlachetny), posługujący się nieskalaną gwarą warsiawską ('Czesiu, co Ty? Na jedne butelkie torebkie bedziesz brał?'). W Gdańsku Głównym wysiadłem i udałem się do mojego hostelu. A był nim... zacumowany na Motławie statek. Ponieważ obudziłem się z ręką w nocniku i bilet na Openera kupiłem na dwa tygodnie przed festiwalem, znalezienie wolnych miejsc noclegowych w Trójmieście było rzeczą praktycznie niemożliwą. Dlatego też zarezerwowałem łóżko w hostelu 'Pepperland'.

W trzyosobowym pokoju mieszkałem z Kasią - Polką z Kanady i jakimś anglojęzycznym jegomościem mniej więcej w moim wieku. Oni również przyjechali na festiwal.

Około godz. 19 ruszyłem SKM-ką do Gdyni, a stamtąd bezpłatnym autobusem na lotnisko Babie Doły. W międzyczasie poznałem kilku młodych Hiszpanów, a właściwie Basków. Asier i Gorka przyjechali ze swoimi dziewczynami, Polkami z Gdyni. 'Na jakim koncercie najbardziej Wam zależy?', spytałem. 'Oczywiście Prodigy!', odpowiedzieli obaj. Po dotarciu na teren festiwalu rozpoczęliśmy integrację przy walnej pomocy złocistego trunku, a następnie pospieszyliśmy na koncert Duffy, który właśnie się zaczynał.

Przyznaję, że nie należę do wielbicielek talentu blond - piosenkarki z Wysp Brytyjskich. Ale jej koncert był naprawdę udany, a publiczność bawiła się znakomicie.

O północy nadszedł czas na gwiazdę wieczoru - Moby'ego! Richard Melville Hall, bo tak naprawdę się nazywa, dał czadu. Zanim zagrał 'Lift Me Up' z płyty 'Hotel', zaapelował do publiczności 'I want everyone to jump!' Wszyscy spełnili jego życzenie.

Po koncercie Moby'ego postanowiłem jescze trochę zostać na terenie festiwalu. Gdy stałem w kolejce po kupony, ktoś klepnął mnie w ramię. Kowal! Szczerze zdziwiłem się, widząc mojego kolegę, z którym często oglądamy mecze Barçy. Razem ruszyliśmy do czerwonego namiotu, w którym trwała impreza w rytmach house.

Okazało się, że Kowal nie był jedynym moim znajomym, którego spotkałem ma Openerze. Kiedy o trzeciej nad ranem wsiadałem do autobusu, którym miałem dostać się na dworzec SKM, usłyszałem za moimi plecami 'Cześć Misiek!'. Był to Jasio - również kibic Barçy, którego nie widziałem od paru lat. Od niego dowiedziałem się o planowanym spotkaniu trójmiejskich cules, które miało odbyć się w sobotę.

Do Gdańska dotarłem około godziny czwartej. Następnego dnia wstałem o 11 i pojechałem do Gdyni, aby spotkać się z trójmiejskimi kibicami Barcelony. Przyjechałem z niemal 40 - minutowym opóźnieniem i musiałem dogonić grupę cules. Ned, suntos, Boraś, mroo, miki, minek i Jasio czekali pod Sea Towers w porcie, w którym stały już żaglowce uczestniczące w regatach Tall Ship Races. Na scenie grała kapela, wykonująca znane i lubianem (przynajmniej przez niektórych) szlagiery. Niestety, byliśmy jeszcze zbyt trzeźwi, aby wytrzymać niemiłosierne rzępolenie zespołu i po dwóch piwach mieliśmy serdecznie dosyć przebojów 'Azurro', 'Baw się razem z nami', 'Viva Espana', itp. I tak wszystko przebijało 'Ja jestem Corleone/Na palcu mam pierścionek', wykonywane na melodię 'Lasciatemi cantare'. Biedny Marlon Brando przewraca się w grobie...

Konsumpcję piwa i dyskusje o naszym ukochanym klubie (i nie tylko) kontynuowaliśmy już w innym miejscu. I tak do 19, kiedy to stanęliśmy w ogromnej kolejce do autobusu. Całe szczęście szybko się rozładowywała. Do koncertu Faith No More zdążyliśmy jeszcze wypić kilka piwek. Sam koncert wspaniały - atmosfery nie zepsuł nawet padający deszcz. Całe szczęście miałem ze sobą olbrzymi ręcznik plażowy z herbem Barçy. Okryłem nim siebie i stojącą obok dziewczynę, która stwierdziła, że należy mi się order społecznika ;))

Niedzielę postanowiłem spędzić w Sopocie. Gdy już siedziałem w SKMce, umówiłem się SMSowo z dziewczynami na plaży. Tam mogłem podziwiać wszystkie żaglowce wypływające z portu w Gdyni. Największe oczywiście rosyjskie - u nich wszystko musi być 'balszoj'. Nawet bliźniacza jednostka 'Daru Młodzieży' - 'Mir', sprawia wrażenie, jakby od swojego 'bliźniaka' była... większa.

Po obiedzie (flądra z frytkami - mniam ;)) udaliśmy się do mieszkania Pawła, u którego dziewczyny nocowały. Po jakichś dwu godzinach (tyle czasu zajęła im kąpiel i makijaż) pomaszerowaliśmy na stację SKM Sopot Wyścigi, jakimś cudem wepchnęliśmy się do pociągu, dojechaliśmy do Gdyni, a stamtąd na Babie Doły. Trwał właśnie koncert Lily Allen - Brytyjka zaprezentowała się nam w czarnej sukience i różowej peruce. Całe szczęście zdążyłem na piosenkę 'Fear' - jeden z niewielu kawałków Lily, który znam i nawet lubię.

Zdecydowanie bardziej zależało mi na Santigold. Artystka wystąpiła na World Stage i miała wspaniały kontakt z publicznością. Niestety natychmiast po jej koncercie nasza grupa z bliżej niewyjaśnionych przyczyn rozpadła się. Wszyscy znikli mi z pola widzenia, a co gorsza, padł mi telefon, więc jakikolwiek kontakt z grupą był niemożliwy. Zresztą nawet gdy miałem włączoną komórkę było to prawie niemożliwe, ponieważ sieć była nonstop zajęta.

Koncert Kings of Leon był największym rozczarowaniem festiwalu. Muzycy grali tak słabo, że ich występ wykorzystałem na udanie się do namiotu Gazety Wyborczej i (darmowe) skorzystanie z internetu, a następnie postanowiłem pospacerować po terenie festiwalu. A był on naprawdę olbrzymi... rok temu byłem na Coke Live Music Festival w Krakowie i tamta impreza została zorganizowana na znacznie mniejszej powierzchni.

Nie należę do miłośników Placebo, ale ich koncert był znakomity. Wykonanie 'Every Me, Every You' pod względem muzycznym powaliło mnie na kolana. Jednak to był dopiero przedsmak tego co mnie czekało. Prodigy, jak na ostatnią gwiazdę festiwalu przystało, byli absolutnie najlepsi. Podobnie, jak rok temu na CLMF w Krakowie. Publiczność zwariowała. Wszyscy szaleli. Do tego stopnia, że, obawiając się o własne życie i zdrowie wycofałem się ze sceny i stanąłem w dalszych rzędach.

Nie dotrwałem do końca koncertu - byłem zbyt zmęczony. Po trzech dniach niesamowitych wrażeń, ostrej zabawy i kilku godzin snu, mój organizm powoli odmawiał posłuszeństwa. A w perspektywie czekały na mnie warsztaty w Jarosławcu. Chwilę po trzeciej postanowiłem wrócić do Gdańska. Dworzec Główny w Gdyni przypominał ul. Przed kasami ustawiły się olbrzymie kolejki. W poczekalni mnóstwo młodych ludzi czekało na powrotne pociągi. Niektórzy spali na dworcowych ławkach, ba, nawet na podłodze! Na dworcu SKM w Gdyni byłem o czwartej, kiedy już świtało. Wejście do pierwszego pociągu było niemożliwe - zapełnił się on w kilka sekund po otwarciu drzwi. Musiałem poczekać jeszcze 15 minut na następny. Zmęczony, ale szczęśliwy patrzyłem na otaczających mnie ludzi, na jaśniejące niebo, na świecące w oddali reflektory lokomotyw pociągów dalekobieżnych... myślałem sobie, że dla takich chwil, dla tak świetnej zabawy, dla możliwości zobaczenia na żywo występów tak świetnych muzyków jak Prodigy dla takich imprez, gdzie mnóstwo ludzi bawi się razem i nie widać ani odrobiny agresji, po prostu warto żyć. 20 lat temu młodzież bawiła się w Jarocinie - dziś przyszedł czas na Gdynię.

Gdy dotarłem do hostelu przez piękną gdańską starówkę, było już zupełnie jasno. Panowała niesamowita cisza, przerywana tylko chrapaniem śpiących gdańszczan.

Następnego dnia byłem już w drodze do Jarosławca. Ale to już opowiem w następnej notce...